
0:2, czyli porażka, która nie boli
Kto by pomyślał, że w pierwszej połowie meczu Niemcy–Polska będziemy się łapać za głowy… i to nie dlatego, że przeciwniczki strzelały nam gole? Nina Patalon przed meczem opowiadała o Goliacie i wspinaczce na górę, która z dołu wygląda na nieosiągalną. Tymczasem na murawie okazało się, że tak przegrać to nie wstyd.
Nasze piłkarki wyszły na boisko bez cienia kompleksów. Goliat, czy nie Goliat. Biało-Czerwone ruszyły do ataku, jakby jutra miało nie być. Szwajcarskie media, które zapowiadały, że Niemki mogą co najwyżej martwić się Ewą Pajor, chyba nie przewidziały jednego: że Polki zagrają jak prawdziwy zespół. Każda za każdą, każda dla każdej. Błędy były? Oczywiście. Ale zawsze ktoś był w pogotowiu, by je naprawić. Wszystko funkcjonowało, czego ostatnio próżno szukać u panów w biało-czerwonych koszulkach.
Do przerwy wynik 0:0 był jak małe zwycięstwo. Niemki schodziły do szatni z minami, jakby ktoś im właśnie wyłączył prąd.
Niestety, druga połowa przyniosła więcej realizmu niż romantyzmu. Paulina Dudek, nasza opoka w obronie, nie wróciła już po przerwie z powodu urazu stopy. A jednak nawet bez niej drużyna nie straciła charakteru. Na boisku została 19-letnia Emilia Szymczak, która po tym meczu spokojnie może mówić, że dorzuciła swoją cegiełkę do historii. Doświadczenie i młodość w duecie – taki miks to kolejny punkt dla Patalon, która najwyraźniej ma oko do ludzi.
Tak, przegraliśmy 0:2. Ale jakoś trudno było mówić o porażce, kiedy po ostatnim gwizdku to Polki stały na środku murawy, słuchały słów trenerki i przyjmowały brawa od kibiców. Były zmęczone, poturbowane, ale dumne. I nie tylko one – wielu z nas też.

Bo może Goliat na razie wygrał, ale niech się ogląda przez ramię. Kto wie, co się stanie, kiedy Polki zrobią jeszcze kilka kroków w górę tej góry. Dziwnie to się pisze, ale takie porażki można oglądać z dumą.
Dodaj swój pierwszy komentarz do tego posta