Czarodziej z Reymonta. Jarosław Królewski czaruje kibiców, a Wisła tonie

Klub, który kiedyś rządził polską piłką, dziś stacza się po równi pochyłej. Sportowo – dramat. Organizacyjnie – chaos. Finansowo – podobnie. Ale zamiast twardych danych, strategii odbudowy czy decyzji na miarę klubu z ambicjami, dostajemy festiwal tematów zastępczych. Raz Królewski zruga kibica na platofrmie X, raz oczaruje hasłem z wielkiego piłkarskiego świata, a jeszcze innym razem odgrzeje temat inwestora z bajki. I tak co chwilę. Lud nie ma prawa narzekać, że jest źle, bo przecież non stop coś się dzieję.

Efekt? Kibice, zamiast pytać „dlaczego znów nie awansowaliśmy?”, zaczynają dyskutować o „hejcie na klub”, „trudnej drodze” albo rzekomej nagonce. Czar działa. Przynajmniej na jakiś czas.

Już mało kto pamięta o kolejnym fatalnym sezonie, o wielu sportowych i organizacyjnych kompromitacjach. To odeszło w niepamięć. Kolejny raz na tapet wjechały karnety, nowe koszulki, ewentualne transfery. Klub nie uczy się na błędach z lat poprzednich. Ceny karnetów windowane są do cen niebotycznych, a starcia z Pogonią Siedlce czy Pogonią Grodzisk Mazowiecki do rarytasów w karcie dań raczej nie należą. Nowa koszulka – oczywiście, że pasuje mieć. Czerwona Armia znów w komplecie ma stawiać się w domu przy R22. Piękne, chwytliwe hasła.

A rzeczywistość? Rzeczywistość jest brutalna. Wisła Kraków – klub z ponad 119-letnią historią, wielką marką i rzeszą oddanych fanów – ugrzęzła w przeciętności. I co gorsza, nie widać dziś światełka w tunelu. Bo ile można żyć narracją o „nowym rozdaniu”, kiedy każde kolejne wygląda jak kopia poprzedniego – tylko z nową grafiką i większą dawką emocjonalnych komunikatów?

Odchodzą Klimenty, Baeny, Alfara, Kiakosy. Przychodzą inne wynalazki. Tak co sezon. Czasem nawet co rundę. Każdy z nich zapowiadany jak ktoś wielki. Gorzej jak przychodzi czas weryfikacji przez zieloną murawę. Zazwyczaj egzamin oblany. Przychodzą, odchodzą, przychodzą, odchodzą. I tak w kółko Macieju.

Najsmutniejsze jest to, że środowisko, które kiedyś potrafiło być bezlitosne wobec złych decyzji właścicieli, dziś jakby zgubiło instynkt samozachowawczy. Może przez wdzięczność za uratowanie klubu w krytycznym momencie? Może przez brak alternatyw? A może po prostu przez zmęczenie i pogodzenie się z losem?

Sęk w tym, że od samej narracji nie zbuduje się silnego klubu. A im dłużej trwa ta gra pozorów, tym głębiej tonie Wisła. W dziadostwie sportowym, w zarządzaniu na łapu-capu, w stagnacji, która boli wszystkich z wyjątkiem tych, którzy nauczyli się udawać, że wszystko jest w porządku.

Kiedyś czar pryśnie, jak to w każdej bajce bywa. Tylko czy wtedy będzie jeszcze co ratować? Warto mieć na uwadze, że nawet najpiękniej opowiedziana bajka może skończyć się źle.

Dodaj swój pierwszy komentarz do tego posta