Desens

Czas czytania: 6 minut

Fanatyzmem nazywa się żarliwe i bezkrytyczne wyznawanie jakiejś idei. Kiedy ten fanatyzm połączy się z bezwarunkową miłością, wychodzi z tego mieszanka wybuchowa. Ludzi, którzy wyznają tę zasadę jest coraz mniej – niestety. Desens to ma.

Narodziny Króla trybun

Jest rok 1978 – największe piłkarskie święto rozgrywa się na stadionach Argentyny. Polska pod wodzą Jacka Gmocha kończy mundial w najlepszej ósemce. Ostatni mecz mistrzostw rozgrywa 21 czerwca, ulegając Brazylii 1-3. Dzień później w powiatowym szpitalu na świat przychodzi – Grzegorz. Człowiek, który miłość do piłki ma zapisaną w DNA.

Pierwszy domowy mecz swojego ukochanego nad życie klubu, zobaczył w połowie lat 90. Wtedy na stadion zabrał go tata – kibic lokalnej drużyny. Z trybun dopingował starszego brata – Tomasza, który jak się później okazało został legendą drużyny z miasta Bukowna. Klub krążył między 4, a 5 poziomem rozgrywkowym. Złotymi literami zapisał się sezon 1970/1971. Wtedy to Bolesław zadebiutował w rozgrywkach 3. ligi. Grzegorz pamiętać tego nie ma prawa. Nie było go jeszcze na świecie. Desens w piłkę nigdy nie grał, bo niespecjalnie umiał, mimo to zakochał się w tej dyscyplinie.

Dzień meczowy. MGHKS podejmuje Orła Piaski Wielkie. Start tego pojedynku przewidziano na godzinę 15:30. Jest jesienne, ponure popołudnie. Zbiórkę zawodników zaplanowano na 13:45. Jako pierwszy na stadionie pojawia się facet w pomarańczowej kolejarce i czapce z daszkiem. Jest grubo przed 13. Ten mężczyzna to Grzegorz, znany w Bukownie jako Desens. Meczem żyje od samego rana i nic innego w tej chwili go nie interesuje. Od rana nic nie zjadł, nie wyszedł na spacer z psem, ani nie rzucił okiem na telewizor. Dzień meczowy to święto, którego nikt i nic nie może zakłócić. Pierwszy gwizdek arbitra jak zawsze poprzedza głośnym dźwiękiem trąbki. Wuwuzela rodem z RPA to słynny i ulubiony gadżet kibicowski Gregora.

Sędziowie łatwo z nim nie mają. Często muszą się nasłuchać, a „wiązanek” z ust Grzegorza leci sporo. Humor Grzesia uzależniony jest od wyniku ukochanej drużyny. Tego dnia Bolesław przegrywa. Jasne wtedy staje się, że lepiej Desensa unikać. Podkulona głowa, cięta riposta i groźny wyraz twarzy – to jego obraz po porażce. Czasem i wygrać się zdarzy, a wtedy pojawia się druga twarz, ta lepsza. Potulny jak baranek chłopak, miły, grzeczny, do rany przyłóż. Warunek oczywiście jeden – zwycięstwo MGHKS-u

W Klubie znają go wszyscy. Z czasem porzuca rolę kibica i zamienia się w pracownika klubu. Oczywiście robi to społecznie – strzeże porządku podczas piłkarskich pojedynków. Wtedy też przechadza się po obiekcie z czerwoną puszką, do której zbiera datki od lokalnych kibiców, zasiadających na głównej trybunie stadionu. Pięciozłotowe monety wrzucają zawsze Zenon Brudniak, Zbigniew Mól i Franciszek Gargała. Desens jest postacią szanowaną wśród kibicowskiej starszyzny. Gdyby miłością tych ludzi dało się zbudować klub, to Bolesław grałby w lidze mistrzów. Niestety tak to nie działa. Grzegorz też pilnuje porządku, ale z tym porządkiem ma to niewiele wspólnego. Reaguje bardzo emocjonalnie na wydarzenia boiskowe. Kiedy trzeba – pociśnie, innym razem pochwali – z kamizelki porządkowego nie robi sobie zbytnio nic. Swoich sił jako steward próbował także na dużych arenach piłkarskich. W stolicy Małopolski zaliczył kilka spotkań przy okazji meczów Wisły. Na Reymonta nie poczuł jednak tego „czegoś”, czym oddycha w Bukownie przy Spacerowej. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Ta zasada przyświeca Grzegorzowi od narodzin.

Tężnia koło hali sportowej w Bukownie. Tu Desensowi oddycha się najlepiej/fot.ST

Niełatwy charakter

Niedziela, godzina 12:00. Mogilany goszczą MGHKS. Kiedy zawodnicy z Bukowna wychodzą na rozgrzewkę, on już jest na trybunach. Siedzi jak zwykle w towarzystwie taty i brata. Kiedy tata nie może być na meczu, wtedy też nie ma problemu – zawsze gdzieś znajdzie się jakiś kierowca.  Miejscowi śmieją się, że jak kiedyś nie będzie go na stadionie to znaczy, że stało się coś niedobrego, najgorszego. Innej opcji nie biorą pod uwagę. Najważniejsze, że jest i oby był jak najdłużej. Doskonale znają go kibice innych drużyn. Nie są to może relacje przyjacielskie, nie ma między nimi też nici sympatii, ale jest wielki szacunek. Bolesław wraca z Mogilan na tarczy, pupile Desensa przyjmują tego dnia ostre lanie. Kolejny ponury dzień. I tak w koło. Z tygodnia na tydzień.

drugi dom Desensa/fot.ST

Kolejny wyjazd. Tym razem do papieskich Wadowic. Tam zrobiło się naprawdę groźnie. Nie dużo brakło i mogło skończyć się tragicznie. Grzegorzowi puściły nerwy –  wspomina obecny kapitan MGHKS.

Sebastian Karkos

Desens z bratem Arkiem postanowili wyrazić swoją przynależność klubową i już na samym początku meczu, niosło się: „Skawa chuje”. Skończyło to się tym, że drugą część spotkania musieli oglądać już zza szyby klubowego autokaru. Po meczu Grzegorz poganiał nas, żeby wziąć szybko prysznic i czym prędzej stąd odjechać, gdyż kamienie lokalnych ultrasów mogą pójść w ruch. Na szczęście nie poszły, ale strachu było mnóstwo.

Jest porywczy to fakt, ale tak jest zazwyczaj kiedy patrzymy sercem. Reagujemy emocjonalnie i nie zdajemy sobie sprawy z późniejszych konsekwencji, a te czasami są dość poważne. Choćby ostatnio, głupia sprzeczka na ulicy Wojska Polskiego. Utarczka słowna z miejscowym wirażką. Musiała interweniować policja, która odprowadziła Gregorego do mieszkania. Poszło oczywiście o klub, największą miłość tego chłopaka – MGHKS.

Nie gniewaj się, to wszystko w nerwach. Przegraliśmy znów. Nie gniewaj się. – powiedział Desens do odjeżdżającego arbitra głównego. Ważny i potrzebny gest, zwłaszcza że będąc porządkowym nie szczędził mu inwektyw kilka chwil wcześniej.

Odnowiona hala sportowa w Bukownie – rewiry Desensa/ fot.ST

Znamy go wszyscy bardzo dobrze. Jak idzie to jest w porządku, problem w tym, że jego drużynie rzadko idzie. Mówią zgodnie anonimowo sędziowie, którzy doskonale znają przywiązanie Grzesia do zespołu z Bukowna.

Książe totalizatora

10 lutego 2008 roku – w Bukownie przy ul. Niepodległości historyczna chwila. Otwarcie stacjonarnego punktu zakładów bukmacherskich – Milenium. Jakby przypadkowo, tego dnia na spacer wybrał się tam Grzegorz. Jeszcze nie wiedział za bardzo co to za miejsce. Z wyglądu podobny do sklepu, ale na półkach zamiast towaru jakieś dziwne tablice z napisami. Tydzień później już wiedział z czym to się je. Swój pierwszy kupon puścił w wieku 30 lat. Pomogła mu Pani Marysia, która ów lokal prowadziła. Gregor nie znał się na tym totalnie, ale przychodził tam każdego dnia i robił to z coraz większą ochotą. Handicapy, podpórki, draw no bet – ładował jak leci z góry na dół. Stawiał wszystko: piłkę nożną, wyścigi psów w Glasgow, wybory króla w Malezji, a nawet i to kto odpadnie w piątek z tańca z gwiazdami. Nie oglądał tego kompletnie, ale postawić musiał. Dość niewinna zabawa, zmieniła się w obsesję. Chętnie korzystał z rad lokalnych ekspertów, a tych było od groma. Szczególnie wiedzą z dziedziny sportu wsławiali się bracia Pientakowie – Darek i Zbyszek, którym zagraniczne ligi i światowe korty tenisa – obce nie były. Specem od skoków narciarskich i polskiej ekstraklasy z kolei był Damian Żurek, który obie dziedziny miał w jednym paluszku. Nic to jednak, bo wiedza wiedzą, ale potrzeba też trochę szczęścia, a tego jak nie było, tak nie ma. Mimo to kupony długie jak pociągi towarowe wjeżdżały na blat pani Marysi. Stawki nie przyprawiały o zawrót głowy, z reguły leciały te najniższe z możliwych. Często też w lokalu unosił się odór alkoholu. Miejscowi kupowali w pobliskiej „Basi” piwka i raczyli się nim podczas hazardowych uniesień. Desens stronił jednak od tego typu rozrywki, adrenalina obstawiania mu wystarczała. Jego życie kręciło się wokół tych dwóch miejsc. Milenium i stadion przy Spacerowej. Miłość jedna i druga – nie była łatwa.

Arystokraci sceny kibicowskiej

W ostatnim czasie założyciel portalu 90minut.pl Paweł Mogielnicki pochwalił się obejrzeniem tysiąca meczów Legii z rzędu. Wszystkie oczywiście z wysokości stadionu. Grzegorz popularnego Mogiela przegonił. Wziął ten jego rekord i rzucił o ścianę. Już dawno mu odjechał i śrubuje go nie do pobicia. Nie opuścił meczu od 1995 roku. Był na każdym oficjalnym spotkaniu Bolesława Bukowno. Na każdym sparingu także, tym domowym i rzecz jasna wyjazdowym. Blisko czy daleko, zimno czy gorąco – nie ma to żadnego znaczenia. Jest zawsze i wszędzie.

Desens ON TOUR

W swojej karierze po kilka razy odwiedzał stadiony w: Malcu, Libiążu, Wolbromiu, Olkuszu, Trzebini, Chrzanowie, Polance Wielkiej, Sławkowie, Kętach, Kleczy Dolnej, Rzykach, Wadowicach, Stanisławie Dolnym, Oświęcimiu, Wysokiej, Jawiszowicach, Woli Filipowskiej, Marcówce, Kętach, Andrychowie, Barwałdzie Górnym, Chełmku, Młoszowej,  Zabierzowie, Myślenicach, Krakowie, Alwerni, Zembrzycach, Niepołomicach, Sieprawiu, Miechowie, Krzeszowicach, Skawinie, Brzeszczach, Sieprawiu, Sułkowicach, Marcówce, Krzęcinie, Balinie, Płazie, Przeciszowie, Przytkowicach, Makowie Podhalańskim, Kalwarii Zebrzydowskiej, Choczni, Regulicach, Brodach, Chełmku, Izdebniku, Żarkach, Kluczach, Pilicy, Bydlinie, Gołaczewach, Laskach, Łobzowie, Chechle, Żarnowcu, Wielmoży, Sułoszowej, Zarzeczu, Osieku, Przybysławicach, Trzyciążu, Jangrocie, Jaroszowcu, Przegini, Gorenicach, Charsznicy, Kwaśniowie Górnym, Dłużcu, Iwanowicach, Proszowicach, Kocmyrzowie, Bibicach, Zedermanie, Niedźwiedziu, Zielonkach, Wołowicach, Skale, czy Bęble. Zapewne coś pominąłem, ale i tam był.

Rewiru małopolski nie opuścił. Nie było takiej potrzeby. Jego Bolesław nie zagrał za jego życia wyżej niż w 4. lidze. A to wciąż, choć już wysoka to nadal tylko wojewódzka liga.

Pierwsza i jedyna miłość

Grzegorz jest bez wątpienia największą legendą kibicowską tego klubu. W każdej wiosce i w każdym mieście wiedzą, że jak przyjeżdża Bolesław Bukowno to wraz z nim zjawia się brunet z charakterystycznym wąsem i trąbką. Ma też okulary. Ogląda mecze ukochanego klubu od lat, co nie należy do rzeczy łatwych. Jego to nie obchodzi. Jest z klubem bez względu na wszystko. Lubi jak wygrywa, ale i do porażek już przywykł. Zna je od podszewki.

Serce pęka mu od dłuższego czasu, praktycznie co tydzień. Bukowno zazwyczaj przegrywa z każdym i wszędzie. Nie wróży to dobrze ani dla klubu, ani dla zdrowia Grzegorza. Ciężki to kawałek chleba, ale dla Grzesia nadal zjadliwy. Serce nie wybiera, a miłość jest przecież tylko jedna. Choć ma męskie imię -Bolesław, to dla Desensa jest najpiękniejszą damą na królewskim zamku.

Z Piłką w Sercu (Kowal)