
Kotwica wypadła za burtę
Zanosiło się na to nieszczęście od kilku tygodni. W głębi duszy fanów tliły się nadzieje, że może jednak wydarzy się cud. Cudu nie było, a puentą okazała się wiadomość od prezesa Adam Dzika. Smutny e-mail na koniec. Czytając go, profesor Bralczyk zasłabł. Właśnie zgasło światło w pięknym nadmorskim mieście.
W miasteczku nad rzeką Parsętą ten dzień zostanie zapamiętany na długo. Dokładnie rok temu zespół szykował się do startu sezonu 2024/2025 w Betlic I Lidze. Już wtedy nie było kolorowo, ale wizja gry z pozycji beniaminka, po historycznym awansie, mogła zwiastować coś pozytywnego. Mimo że z okolic gabinetu prezesa Dzika nie napływały optymistyczne sygnały, kibice Kotwicy cały czas mieli do niego zaufanie. Wierzyli w ten projekt, mimo wielu czerwonych znaków ostrzegawczych.

Nie zmieniło się to przez kilka kolejnych miesięcy, ponieważ wiara w ukochany klub często jest bezmyślna. W tym przypadku chłopcy w biało-niebieskich barwach oddawali na boisku serce przez cały sezon, nie zważając na okoliczności. Były mecze, gdzie jako rezerwowy do gry wchodził bramkarz. Szczegół jest taki, że został wpuszczany do ataku, nie między słupki. Zespół jeździł na mecze w dwunastu, zapominając, co oznacza mieć zapłacone na czas za wykonaną pracę. Trwało to od wielu miesięcy. Takie beznadziejne sytuacje scalają drużynę – tak właśnie było tym razem. Mimo wielu odejść kluczowych zawodników, ta garstka, która została, dawała radę. Urywała punkty utytułowanym, nie mając przed nimi żadnych kompleksów.
Najpierw pod wodzą Ryszarda Tarasiewicza, następnie Piotra Tworka. Kotwa mogła podobać się na zielonej murawie, mimo tych wszystkich przeciwności losu oraz rzucanych kłód pod nogi. Kiedy w styczniu zespół z Kołobrzegu mógł ponownie pozyskiwać zawodników, pojawiła się kolejna nadzieja – może tym razem się uda. Mimo że licencja przecież nie będzie mogła zostać przyznana przy tak dużych zaległościach. Pożyczki rosły, obietnice prezesa wciąż nie miały żadnego pokrycia.
Ostatecznie, nie udało się, bo cuda zdarzają się bardzo rzadko. Tym razem, na nieszczęście tego nadmorskiego miasta, to się nie wydarzyło. Od ponad tygodnia klub milczał, nie dając żadnego znaku życia. Mogło to oznaczać jedno, nieuniknione. Gwoździem do trumny okazał się wczorajszy e-mail prezesa Dzika, kończący zabawę.
Kiedy można było pomyśleć, że to koniec złych wieści, napłynęła kolejna druzgocąca informacja. Klub złożył wniosek o upadłość. Oznacza to, że piłkarze mogą zapomnieć o wypłacie wynagrodzeń za rok gry w 1. lidze. Prezes Adam Dzik nie ma żadnych skrupułów. Zakończył to na „swoich”, nieczystych zasadach.
Mewy nie latały dzisiaj nad Kołobrzegiem. Plaża była pusta, kutry nie wypłynęły o świecie nad Bałtyk, a miejscowe knajpy zostały zamknięte. Kotwica została wyrzucona za burtę. Pękło wiele serc, które cały czas biły mocno, mimo licznych zastawek i kilku zawałów. Najpierw smutna wiadomość, która aż roiła się od różnorakich błędów, następnie wniosek o upadłość. Jest to dobre podsumowanie rządów prezesa Dzika. Były one jednym wielkim błędem, zakończone upadkiem. Szkoda tylko tych wszystkich ludzi, którzy jeszcze do niedawna pracowali w tym klubie oraz miejscowych fanów. Klubie, który za chwilę przestanie istnieć.
Dodaj swój pierwszy komentarz do tego posta